6 maja w Strasburgu Komisja Europejska zaprezentowała długo oczekiwany dokument, który w zamyśle miał być strategiczną mapą drogową uniezależnienia się od rosyjskich paliw kopalnych do 2027 roku. W praktyce jest to bardziej mapa marzeń niż drogowa – deklaratywny manifest polityczno-ideologiczny, ubrany w nowomowę zielonej rewolucji, pozbawiony za to rachunku ekonomicznego i technologicznego realizmu.
Zacznijmy od twardych faktów, których… nie ma. W dokumencie nie znajdziemy choćby cienia analizy kosztów zerwania długoterminowych kontraktów importowych z rosyjskimi dostawcami. Brak jakichkolwiek danych o potencjalnych karach, o wpływie na rynek energii, ani o tym, kto finalnie poniesie ciężar tej „suwerennej” decyzji – Bruksela najwyraźniej uznaje, że rachunek zapłacą obywatele, ale nie wypada o tym mówić głośno. Polityka „odcinania się od Kremla” to slogan, który ma działać na emocje, nie rozum.
Nie zrozumcie mnie źle – uzależnienie energetyczne Europy od Rosji to cywilizacyjna pomyłka, którą należało naprawić. Tyle, że robienie tego na ślepo, bez liczenia kosztów, terminów i alternatyw nie jest aktem odwagi, lecz pokazem infantylizmu geopolitycznego. Kreml zaciera ręce – im bardziej Europa działa chaotycznie, tym wyższe ceny, tym więcej zarabia Moskwa na surowcach sprzedawanych przez pośredników.
Sztandarowym pomysłem „mapy” jest zastąpienie rosyjskiego gazu elektryfikacją opartą na odnawialnych źródłach energii. To brzmi pięknie, dopóki nie zetkniemy się z rzeczywistością. Elektrownie wiatrowe i panele fotowoltaiczne mają jedną wspólną cechę – nie działają wtedy, gdy najbardziej ich potrzeba albo produkują za dużo i przeciążają system. W kwietniu tego roku, w Hiszpanii, której rząd z dumą ogłosił dopiero co 100% zielonej energii w miksie, doszło do największego w historii blackoutu – przeciążony niestabilną zieloną energią system energetyczny powiedział „hasta la vista” i cały kraj na 18 godzin praktycznie zgasł.
Mimo to Komisja snuje wizję „powszechnej elektryfikacji ogrzewania, transportu i przemysłu” – wszystko to ma być oparte na OZE, a jakże. Jakim cudem zapewnić stabilność systemu bez energetyki konwencjonalnej? Gdzie plan budowy źródeł elastycznych, niezbędnych do bilansowania mocy? Brak odpowiedzi. Bruksela z uporem godnym lepszej sprawy udaje, że nie istnieją prawa fizyki ani rachunek ekonomiczny.
Co więcej – zielona transformacja, która ma być remedium na uzależnienie od Rosji, wpycha Europę w zależność od kolejnych „partnerów”: Algierii, Kataru, Azerbejdżanu. Nie wspominając już o Chinach, które kontrolują większość łańcuchów dostaw dla przemysłu OZE. Jedną zależność zastępujemy inną – bardziej egzotyczną i wcale nie mniej toksyczną.
Najnowszy dokument KE to nie mapa drogowa, ale energetyczny horoskop: ogólny, optymistyczny i kompletnie nieprzydatny do podejmowania decyzji. Bruksela znowu udaje, że można „odłączyć Rosję” bezboleśnie i bezkosztowo, a potem się dziwi, że ceny energii szybują, przemysł ucieka do USA, a niezadowolenie społeczne rośnie.
Pozostaje pytanie: czy to jeszcze naiwność, czy już polityczna schizofrenia? Jedno jest pewne – Putin nie mógłby sobie wymarzyć lepszego przeciwnika niż Europa planująca wojenne manewry w rytmie pieśni o zielonej przyszłości.
Daniel Obajtek
Europoseł